Myślenie o przyszłości wprawia mnie w panikę i to bynajmniej nie ze względu na brak sprecyzowanych planów. Boję się tych zmian, które mają nadejść, nie chcę zostawiać mojego domu, mojego pokoju, tego miasta, nie chcę wyjeżdżać, nie chcę iść na studia, nie chcę dorosnąć. Myśl o dorosłości napawa mnie obrzydzeniem, szukanie pracy, wpadanie w rutyne praca-dom-praca-dom, zakładanie rodziny, płacenie rachunków....to jest tak totalnie bez sensu, czemu wszyscy z taką łatwością godzą się na świadome rezygnowanie z własnego życia? Przecież to życie mogłoby wyglądać inaczej. Nie chcę zmarnować mojego. Boże, tak bardzo nie chce go zmarnować. Na dodatek od jutra będę mieć nawał roboty i bardzo się boję, że nadal będę siedzieć jak ostatni kretyn przed komputerem odkładając wszystko na później. Jak zawsze rzucam sobie ze wszystkim kłody pod nogi i sama próbuje rozwiązywać swoje problemy bez proszenia o pomoc innych. Na dodatek najbliższe mi osoby oddalają się ode mnie jedna po drugiej, a ja udaję że nic się nie dzieje mimo iż czuje jak łamie mi się serce. Odnoszę wrażenie, że niedługo nie będzie do kogo otworzyć gęby. Czuję się boleśnie zepchnięta na dalszy plan, a co za tym idzie znów zaczynam bać się samotności. Dodajmy jeszcze do tego, że co rano budzę się ze łzami w oczach bo sny ukazują mi coś czego pragnęłam nad życie, a czego nie będę mieć. I są to najbardziej realne, niszczące człowieka od wewnątrz sny jakie kiedykolwiek miałam. Za każdym razem jak się budzę to sama już nie wiem który świat jest realny.
Dzisiaj bez rysunków. Nie mam nic co oddałoby ten chaos jaki aktualnie mam w głowie.