wtorek, 7 czerwca 2011

Trójkątne twarze i kanciaste włosy...

...czyli "Shiki". Nie nie. Nie ten perv z Togainu no Chi popitalający w lateksie przy 40 stopniach. Mam tu na myśli dwudziestodwuodcinkowe anime, które wywołało we mnie tak skrajnie różniące się od siebie emocje, że w ostatecznym rozrachunku chyba mogę śmiało powiedzieć, iż podbiło moje serce. Może nie w takim stopniu jak np. Mushishi ale jednak.
Tak, to są właśnie TE włosy.
Do serii podchodziłam trzy razy. Za pierwszym razem po ujrzeniu jakże kanciastych postaci o typowych, wielkich mangowych oczach z chorymi kolorami włosów (które przeciętny śmiertelnik uzyskałby jedynie za pomocą dobrego tonera), na dodatek o kształcie przywodzącym na myśl jakąś modelinę lub foremki z piaskownicy uciekłam z krzykiem, i zapewne nie wróciłabym do tego, gdyby nie wiele pochlebnych opinii przeczytanych w internecie, z czego większość z nich twierdziła, że jest to mroczne, klimatyczne anime. Mroczne, klimatyczne anime z takimi postaciami? WTF?
Za drugim razem dotrwałam do bodaj 3 odcinka i zaziewałam się na śmierć.
Ok, co chwila ktoś umiera, nikt nie wie co się dzieje i wygląda na to, że nie prędko planują w ogóle wytłumaczyć co jest grane. No i te kanciaste twarze!
Aż w końcu przyszedł czas na podejście trzecie, tym razem ostateczne. Obiecałam sobie, że wytrwam i dam temu anime szansę. Dostało ode mnie naprawdę ogromny kredyt zaufania i muszę przyznać, że w dużej mierze go spłaciło. To co chyba najbardziej mnie urzekło to muzyka, na którą zawsze w ogromnym stopniu zwracam uwagę. Utwory takie jak "Day and night", "Eau de Vie" czy delikatne
..Te też. Tha fuck?
 "Crimson" mają w sobie coś, od czego człowiek dostaje gęsiej skórki podczas słuchania, w szczególności siedząc w słuchawkach w zaciszu domowego ogniska. No, ale czas przejść do głównego wątku, gdyż o muzyce mogłabym pisać bez końca.
Pomimo irytujących pierwszych odcinków udało mi się przez nie przebrnąć, by w pewnym momencie stwierdzić, że nie muszę już dłużej zmuszać się do oglądania, a zamiast tego każdy kolejny z nich pochłaniam obgryzając paznokcie z ekscytacji. Oczywiście każdy odcinek urywał się w najważniejszym momencie, tak bym dzięki niemu spokojnie zawaliła jakiekolwiek przygotowanie się do szkoły i z argumentem "muszę wiedzieć co wydarzyło się dalej!" załadowała kolejny. Niby tania sztuczka a  jakże skuteczna. Z ulgą stwierdziłam także, że projekty postaci przestały mi przeszkadzać i nie wadziły już w oczy tak jak na początku. Z całego serca dziękuję też twórcom za tak dużą uwagę poświęconą drobnym, na pierwszy rzut oka niepotrzebnym szczegółom jak stroje - w większości anime bohater ma jeden charakterystyczny ciuch i choćby nie wiem jak był zniszczony po walce, upierdolony keczupem lub krwią, podarty na strzępy, to w kolejnym odcinku pojawi się w nienaruszonym stanie. Aż na myśl nasuwa się jeden z odcinków "Laboratorium Dextera", gdzie nasz mały naukowiec miał szafę pełną jednakowego zestawu ubrań. Rozumiem, że anime może się mijać z rzeczywistością i jakimkolwiek prawdopodobieństwem zdarzeń [i najczęściej perfidnie to robi], jednak zawsze strasznie mnie irytował ten fakt dotyczący ubrań. I tu moje wielkie ukłony w stronę studia za poświęcenie temu detalowi uwagi. Nie doświadczymy tutaj by bohater dzień w dzień chadzał wesoło w tych samych znoszonych jeansach czy ulubionej bluzie (no może nie licząc Doktora). Szczególnie miło patrzyło mi się na stroje Megumi, które pomimo różu cieszyły oko.
Nie zamierzam jakoś szczególnie opisywać animacji, przewijających się teł, seiyū etc etc głównie dlatego, że...się na tym nie znam. Tło jest kolorowe - fajnie. Nie ma tła - niefajnie. A seiyū rozpoznaję tylko nielicznych postaci i nie jestem jakimś zapalonym fanem śledzącym, czy akurat mój ulubieniec podkłada tej a tej postaci głos. Jednak to wszystko co tu opisuję jest nieistotnę. Tak naprawdę najbardziej chciałam opisać moje odczucia po skończeniu serii. A co za tym idzie, czas na oddzielenie treści niewinnej od niszczącej przyjemność oglądania czyli..



--------------------------------SPOILERY.------------------------------------





Ok, teraz już mogę iść na całość a jeśli ktoś tak czy siak postanowił to czytać no to trudno. Najwyżej zepsuje sobie przyjemność.
Muszę przyznać, że całą serię łyknęłam w dwa dni. I to właśnie te końcowe odcinki wprawiały mnie w tak różne stany emocjonalne, o których pisałam wyżej. Zaczynając od odcinka 10 gdzie dane nam ujrzeć ponowne spotkanie Natsuno i Toru. Muszę przyznać, że mimowolnie Toru-chan cholernie chamsko kojarzył mi się z Eduardem Ciullenem z naszego powszechnie kochanego i lubianego "Zmierzchu". Dzięki Bogu miał on jednak w sobie coś, co nie irytowało tak bardzo jak w przypadku tego drugiego. Fakt, był on przykładem takiego płaczliwego wampira-słabeusza, ale to nie zmieniło faktu, że zabijał ludzi i zabił swojego najlepszego przyjaciela. Pomijając podszepty mojego mózgu o ogromnym podtekście  rabu rabu między dwoma panami strasznie podobał mi się ten wątek. Nie było w nim nadmiernej sztuczności ani nagłych zmian zachowań - ich przyjaźń nie miała w sobie żadnej magicznej mocy, która zamieniłaby chłopaka z powrotem w człowieka pośród sparkli i tęczy, nie sprawiła także, że powstrzymał się przed zabiciem kumpla. Natsuno z kolei całkowicie poświęcił się by "pomóc" przyjacielowi, ale nie starał się przy tym prawić mu kazań lub błagać "nie bądź złym wampirem, nie krzywdź ludzi!111one!". Cały czas miał nadzieję, że uda im się razem uciec, ale to by było na tyle. Przykre było patrzenie na tę bierność. I tutaj trochę się wszystko sypło, bo nagle okazało się, że Natsuno jest tak zajebisty by pośmierci zostać wilkołakiem a nie normalnym siki-wampirem. No tak, główny bohater, mega-bish i gdzie on miałby wyglądać jak umarlak uciekający przed światłem! Zabolało też, że nijak nie wyjaśniono kwestii tej jego przemiany. Skoro to Toru go wykończył to czemu nie zmienił się w normalnego Shiki? I na czym polegała ta selekcja kto zostanie wilkołakiem a kto nie? Niestety takich niedopowiedzianych kwestii znalazło się jeszcze parę. No na przykład sytuacja z przywiązanym do drewnianego słupa Akirą i budzącym się Zmartwychwstałym. Parę odcinków dalej widzimy go już siedzącego w szpitalu przy siostrze i możemy się jedynie domyślać, że jakimś cudownym sposobem uratował go Natsuno. No dobra, jak zwykle zbaczam z tematu, który miał być tym głównym.
A więc przechodzimy do momentu kulminacyjnego - doktorek podstępem wywabia Chizuru i ujawnia jej prawdziwą postać. Potem widowiskowo ją mordują i wreszcie wszyscy zaczynają mu wierzyć. A co się dzieje później? Rzeź, rzeź, rzeź, rzeź.
Co za ironia, że w całym anime nie były straszne ani te morderstwa ani same Shiki a mieszkańcy wioski!
Podczas dwóch ostatnich odcinków zmienili się oni w bezduszne maszyny do zabijania. Zupełnie jakby zatracili się we własnym szaleństwie. I nagle nastąpiło coś, co najbardziej mnie poruszyło - odwróciły się role. W moich oczach to mieszkańcy Sotoby byli potworami, żądnymi krwi bestiami, które mordowały bez mrugnięcia okiem a Shiki ofiarami ich żądzy zemsty. Z czystym sumieniem jestem w stanie ich uniewinnić; jak powiedziała Sunako oni tylko starali się przeżyć. Znaleźć miejsce, w którym mogliby spokojnie żyć. Poza tym dawali oni śmierć wręcz bezbolesną i gwarantowali możliwość przebudzenia się (chociaż czy traktować to jako plus to sprawa podlegająca dyskusji). A mieszkańcy? Ot, nieważne czy Zmartwychwstały był z rodziny, czy był dzieckiem, kobietą, synem, teściową. Zabić, zabić z zimną krwią. Zemścić się za całe zło. Pomyśleć, że w takim naiwnym anime o jaskrawowłosych postaciach można zawrzeć prawdę o okrucieństwie człowieka. I ta prawda funkcjonuje - ile to razy człowiek pokazywał jakim potrafi być potworem? W stosunku do bliźnich, do zwierząt, do siebie samego. Właśnie ten obraz ludzkiej natury poruszył mnie do głębnie. Mocna była też scena "przerwy na herbatę" - kobiety z wioski w otoczeniu zakrwawionych zwłok siadają do jedzenia, po czym jedna z nich bezceremonialnie wyciera zakrwawioną rękę o ubranie i bez mrugnięcia okiem wpieprza onigiri.
W ostatecznym rozrachunku mamy bardzo krótkie przesłanie - ludzkość walcząc z tym, co uważała za złe niszczy samą siebię a ich wioska staje w płomieniach. Przekroczona zostaje granica, ludzie zatracają swoje człowieczeństwo w szale i tracą to co tak bardzo starali się chronić. Żeby dodać 'pikanterii' [czy jak kto woli niepotrzebnego sadyzmu] mamy jeszcze scenę śmierci Megumi - bestialsko zamordowana przez mieszkańców tak znienawidzonej przez nią wioski. Jak na ironię narzędziem śmierci jest traktor - było nie było przedmiot kojarzący się właśnie z wsią. Nie dane jej było uwolnić się od tego miejsca - marzenia zostały wdeptane w ziemię razem z mózgiem.
Być może to ja jak zwykle doszukuję się jakiegoś przesłania, ale wydaję mi się, że Shiki ma znacznie głębsze dno niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. W takich chwilach pozostaje tylko zadać sobie pytanię gdzie kończy się człowieczeństwo i czy szczytny cel usprawiedliwia niehumanitarne czyny.



A na zakończenie mój ulubiony, 2 OP  :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz